Groovy? [„Bloody Muscle Body Builder in Hell”, 2012]

     „Hollywoodzkie dziwki uzbrojone w piły łańcuchowe”, „Barbarzyńska nimfomanka w piekle dinozaurów”, „Nazistowscy surferzy muszą umrzeć”… Twórcy kina klasy „Z” od zawsze wiedzieli, jak przykuć uwagę widza już samym tytułem. Kiedy parę lat temu dowiedziałem się o istnieniu komedio-horroru „The Incredibly Strange Creatures Who Stopped Living and Became Mixed-Up Zombies!!?” (nie, nie wymyśliłem tej pozycji na poczekaniu), nie sądziłem, że może istnieć bardziej groteskowy tytuł filmowy. I tkwiłem w tym naiwnym przekonaniu aż do momentu, gdy głośno zrobiło się o japońskim „klasyku”, „Bloody Muscle Body Builder in Hell”.

BMBBiH02.jpg

     Reżysera i odtwórcę roli tytułowej, Shinichiego Fukazawę, nie interesuje gołosłowie: bohaterem jego filmu jest pseudokulturysta, którego od podnoszenia grubej sztangi odrywa była dziewczyna – reporterka mająca zbadać sprawę rzekomo nawiedzonego domu. W towarzystwie medium duet wybiera się w miejsce, które stanowi niejako portal do piekła. Tam też zostają skąpani w hektolitrach posoki, a właściwie w półprodukcie przypominającym purée pomidorowe. „Bloody Muscle Body Builder in Hell” to najszlachetniejszy gorefest, regularnie i efektywnie przyprawiający o ostre mdłości. Jest też rasowym lo-fi movie, a więc produkcją nad wyraz amatorską, powstałą przy dużych ograniczeniach finansowych. Wiele filmów fanowskich prezentuje wyższą jakość techniczną niż dzieło Fukazawy. Jednak nie bez powodu.

     Fanowskie projekty realizują zapaleńcy, którzy zgromadzili już taki budżet, jakiego potrzebują. Fukazawa tymczasem, nie tylko w filmie, ale i w rzeczywistości, przeszedł przez piekło. „Bloody Muscle…” kręcony był już w roku 1995, lecz procesom montażowym poddany został dopiero dziesięć lat później. Prace nad produkcją ukończono w 2009 roku, a w 2012 wydano obraz zaledwie w kilku kinach japońskich. Fukazawa z cudem skompletował swój niskobudżetowy film, który powstawał w warunkach bardziej niż niezależnych. „Bloody Muscle…” to tak naprawdę projekt typu DIY, a offsiaki jak, przykładowo, „Bodom” czy „The Void”, błyszczą przy nim mainstreamowym niemal blaskiem. Historia burzliwej produkcji przypomina o innych horrorach, którym udało się przebrnąć przez development hell: „Flexing with Monty” (1994-2010) czy „Freddy kontra Jason” (1987-2003).

BMBBiH04.jpg

     Efekty gore mają w „Bloody Muscle…” znaczenie priorytetowe, lecz, pomimo staranności w nie włożonej, nie są do końca udane. Powstałe dzięki technice claymation kreatury, nawiedzające tokijskie domostwo, mogą niektórym widzom zaimponować: choć wzbudzą zmieszany uśmiech, zainteresują też jakością wykonawczą. Nieco rozjaśnię tę myśl: widmo zamordowanej, zazdrosnej żony, z którym pseudokulturysta staje do walki, wygląda trochę jak postać z „Plastusiowego pamiętnika”; modelowano jednak upiora z dużą inwencją, a wypływające z niego płyny ustrojowe dość skutecznie napawają odrazą. Efekty w „Bloody Muscle…”, zwłaszcza tajemnicze i ohydne pulpy rozlewające się z demonicznych ciał, działają odpychająco – odpychająco w niejednym tego słowa znaczeniu.

     W jednej ze scen bohater odpiera ataki odkrojonej, lecz nieugiętej ręki (na którą później – muszę o tym wspomnieć – „nadziana” zostaje urżnięta głowa, by w efekcie dzielny mięśniak mógł walczyć z opętaną rękogłową). Dobrze Wam się wydaje: „Bloody Muscle Body Builder in Hell” raz po raz kradnie motywy znane z „Martwego zła”, a zwłaszcza z jego kontynuacji. Komizm slapstickowy przepełnia produkcję Fukazawy: w finale heros maltretuje nieopanowane demony ukochaną sztangą. Pierwsze trzydzieści minut filmu – trwającego, nota bene, sześćdziesiąt dwie minuty – rozkręca się ślamazarnie, a nawet przynudza. Gdy jednak tokijski dom przeistacza się w piekiełko, drętwa dotąd historia nabiera rozrywkowych walorów. Istnieje pewna współzależność między filmem Fukazawy a „ciut” bardziej udanymi „Hellraiserem” i „Martwicą mózgu”. W pewnej scenie demoniczne truchło rekonstruuje się z cudzych flaków niczym sam Wysłannik Piekieł.

BMBBiH05.jpg

     Ciężko jest oceniać ten dziwaczny, trashowy splatter w kategoriach „prawdziwego” filmu. „Bloody Muscle Body Builder in Hell” trwa niewiele więcej niż odcinek serialu telewizyjnego; to projekt średniometrażowy i średnio udany, nawet jak na własne warunki. Fukazawa nakręcił film pełen paradoksów. Jego twór bywa okropny, ale jest też okropnie zabawny. Jego efekty są co najwyżej specjalnej troski, co koniec końców dodaje projektowi old-schoolowej wiarygodności. Poza tym, moi mili, nie oszukujmy się. „W kurwę muskularnego kulturysty wizyta w piekle”?! Film o takim tytule trzeba zobaczyć, żeby uwierzyć, że w ogóle powstał.

     „Bloody Muscle Body Builder in Hell” wydany został na dyskach DVD przez Terracotta Distribution. Film możecie kupić już teraz.

     Albert Nowicki – dziennikarz, tłumacz i copywriter, miłośnik kina, zwłaszcza filmowego horroru. Jego teksty pojawiały się między innymi na łamach serwisów Filmweb oraz Movies Room. Blog His Name Is Death prowadzi nieprzerwanie od 2012 roku.

BMBBiH03.jpg

05

Dodaj komentarz