„The land is sour”. [„Smętarz dla zwierzaków”, 2019]

     W fikcyjnym świecie Stephena Kinga rodzina niemal zawsze wystawiana jest na straszliwą próbę − wystarczy wspomnieć „Lśnienie” i pchniętego prosto w objęcia obłędu Jacka Torrance’a. Przetestowane zostają też więzi łączące Creedów − bohaterów klasycznej powieści „Smętarz dla zwierzaków”, zekranizowanej już zresztą trzydzieści lat temu. Pierwsza adaptacja ogniskowała się wokół takich tematów, jak żałoba i wewnętrzne spustoszenie, nie szczędząc przy tym widoku rozlanej krwi. Gdy pojawiły się informacje, że historię odświeży duet Kevin Kölsch-Dennis Widmyer, fani horroru mogli odetchnąć z ulgą: ich opus magnum „Starry Eyes” to przecież hołd dla Lyncha i Polańskiego, dzieło posiłkujące się najlepszymi wzorcami. „Gwiazdy w oczach” były filmem głębszym, a na pewno osobistym − nowy „Smętarz…” ma urok hollywoodzkiego bestselleru, a w głosie jego reżyserów pobrzmiewa niezadowolony ton. Wolałbym obejrzeć „Pet Sematary” jako produkcję offową, bez znanych nazwisk, niekreśloną od przysłowiowej linijki. Z wersji, jaką otrzymaliśmy, nie jestem szczególnie zadowolony.

Smetarz2019-1

     Nowa adaptacja jest zbyt dosłowna, jak brzytwy chwyta się słów z książkowego pierwowzoru. Po wyprowadzce z Bostonu doktor Louis Creed (Jason Clarke) robi, co w jego mocy, by spędzić więcej czasu ze swoją rodziną. Gdy jej członkowie zaczynają ginąć lub gasnąć pod ciężarem osobistych tragedii, mężczyzna naciska dalej: wykopuje zwłoki córki i przywraca im życie przy pomocy antycznej klątwy, konfrontuje pogrążoną w bólu małżonkę z demonicznym zombie… Decyzje Louisa są krótkowzroczne, mają świadczyć o niepohamowanym egoizmie. To już drugi raz, kiedy główny bohater przedstawiony zostaje w „Smętarzu dla zwierzaków” negatywnie. W ekranizacji z 1989 roku był nieco oschłym ojcem, a w tej nowszej pozuje na desperata, którego głupocie trudno przyklaskiwać. W niczym nie pomaga kreacja Clarke’a − jeszcze bardziej bezpłciowa niż ta Dale’a Midkiffa sprzed trzydziestu lat.

     Zupełnie przeciwstawna okazuje się rola Jeté Laurence, grającej dziewięcioletnią Ellie. To postać nieidealna, podatna na wpływy zewnętrzne, łatwa do pochwycenia przez nieczyste moce. Laurence jest jednak świetna: z najsłodszej kilkulatki pod słońcem przemienia się w królową nocy, a jej kolejne wybryki zjeżą Wam włos na głowie. Zmartwychwstała Ellie nie ciągnie za sobą nogi, bo nie uczyniono z niej bezmyślnego potwora. Jest bystrym dzieckiem i wie, że wróciła do domu z zaświatów; zgnębionego ojca atakuje serią egzystencjalnych pytań, których wcale nie chciałby usłyszeć − to niemal połajanki. Występ młodej aktorki jest nie tylko dojrzały i przenikliwy, ale też wyważony, pełen artystycznego niuansu. Zastanawia jedynie decyzja dotycząca uśmiercenia Ellie − zamiast młodszego Gage’a, jak w oryginale, pod koła ciężarówki trafia jego siostra. To zmiana, która w finalnym rozrachunku wydaje się bezcelowa, a co bardziej hardkorowych fanów Kinga doprowadzi przecież do szału.

Smetarz2019-2

     Stephen King przyznał, że „Smętarz…” w reżyserii Mary Lambert stawia wysoko w hierarchii ekranizacji swoich tytułów − to właśnie ta pozycja miała go szczerze przerazić. W remake’u − jeśli tak go nazwiemy − postawiono na dość jump-scare’owe metody straszenia, które raz się sprawdzają (vide: scena z lustrem), a kiedy indziej zupełnie nie. Atrakcyjne dla oka są efekty gore. Nie powinno to dziwić: historia indiańskiego cmentarzyska w każdej swej modyfikacji biła po zmysłach makabrą. Świetną robotę wykonały kadry charakteryzatorskie: na widok Victora Pascowa i pulsującego w jego skroni, obnażonego mózgu można wzdrygnąć w fotelu. Brutalność bierze górę nad filmem dopiero w jego drugiej połowie; pierwszych kilkadziesiąt minut opiera się na powolnym budowaniu napięcia. Ellie obserwuje, jak zamieszkałe w Ludlow dzieci przeciągają po lesie upiorną procesję. Na buźkach mają maski wykonane z papier-mâché, w taczkach każde z nich wiezie martwego pupila. To fajny, niepokojący akcent − i wcale takich w filmie nie brakuje, choć mogło być ich więcej. W jednej z najlepiej zmontowanych scen Louis stoi przed światłami sygnalizacyjnymi i wspomina śmierć Pascowa na zimnym stole zabiegowym. Przeplatają się ze sobą ujęcia kapiącej na szpitalne kafle krwi, czerwonego sygnału drogowego oraz utrapionej twarzy bohatera, która palona jest jaskrawym karminem. „Smętarz dla zwierzaków” nie równa się z tak szykownymi horrorami, jak „Coś za mną chodzi” czy „Dziedzictwo. Hereditary”, choć wciąż pozostaje produkcją stylową i zwyczajnie łatwą w odbiorze wzrokowym.

     W finalnym rozrachunku bije jednak od nowego „Smętarza…” zaskakująca przeciętność. Jak na opowieść o straszliwych konsekwencjach własnych czynów jest to horror niedostatecznie straszliwy. Kölsch i Widmyer znaleźli w filmie miejsce dla obowiązkowej sceny google’owania zjawisk paranormalnych (w ten sposób „poznajemy” jednego z ważnych bohaterów książkowych), ale nie dla pamiętnej konfrontacji Louisa z teściami. Szkoda, bo w wersji Lambert był to materiał opałowy żarliwego dramatu. Mniej wyrazista okazuje się Zelda − postać wręcz ikoniczna dla fanów grozy. Ukoić nerwy widzów mają nawiązania intertekstualne: krótka wizyta w Derry, wyrywkowa wzmianka o psie Cujo. Film sprawia wrażenie ponaglonego w procesie produkcji, poskładanego do kupy tak, by wkupić się w łaski niedzielnego kinomana. Jego zakończenie − zanadto urwane − nie będzie prowokowało gorących dyskusji i prób interpretacji scenariusza, ono po prostu doskwiera i rozczarowuje. Ponad miesiąc temu wyszedłem z kina po seansie filmu „Us” i przez krótką chwilę nie wiedziałem, co o nim sądzę, jak odczytuję jego metafory. „Smętarz dla zwierzaków” nie zaskoczył mnie prawie niczym.

     Albert Nowicki – dziennikarz, tłumacz i copywriter, absolwent studiów filmoznawczych Instytutu Sztuki PAN. Miłośnik kina, zwłaszcza filmowego horroru. Jego teksty pojawiały się między innymi na łamach serwisów Filmweb, Movies Room oraz Filmawka. Blog His Name is Death prowadzi nieprzerwanie od 2012 roku.

Smetarz2019-3

5 i pol

Dodaj komentarz