Amy Seimetz sfinansowała ponoć „She Dies Tomorrow” ze swojej gaży, jaka należała jej się za występ w nowej wersji „Smętarza dla zwierzaków”. Przynajmniej wiemy, że z reimaginacji kultowej powieści Kinga – kiepsko przyjętej przez widzów i krytyków – wyszło coś dobrego. Film to mocno specyficzny: minimalistyczny, kręcony w osobistym porywie, bijący na alarm, że nie ma przyszłości. Trochę o apokalipsie, ale jednak o człowieku i jego słabości, o codziennej niedoli. Krzysztof Zanussi jeden ze swoich dramatów zatytułował: „Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową”. U Seimetz ta przypadłość ma swój nagły i niewytłumaczalny kres: jedna z bohaterek dowiaduje się, że umrze nazajutrz i nic nie może z tym zrobić. Takie towarzyszy jej przeczucie i okazuje się, że jest ono zaraźliwe. Kobieta przekazuje swój strach kolejnym postaciom, a te dzielą się nim z innymi. Nad słonecznym Los Angeles roztacza się armagedon beznadziei i zrezygnowania.
Do nakręcenia „She Dies Tomorrow” Seimetz zainspirowała nihilistyczna rozmowa ze Stevenem Soderberghiem. Twórca „Niepoczytalnej” dał młodszej reżyserce impuls do spisania scenariusza, w którym kobieta w kwiecie wieku popada w skrajną apatię. Powiedział: „Żonglujemy frazesami, dyskutujemy o tym, jak minął nam dzień, a potem po prostu umieramy. I na tym polega cały sens życia.” Te brutalne słowa długo rezonowały w Seimetz, długo wywoływały u niej dreszcze. W swoim drugim filmie fabularnym reżyserka opowiada o lęku przed śmiertelnością i ataku paniki – takim, z którego nie da się otrząsnąć. O tym, że kryzys egzystencjalny nikomu nie da przed sobą uciec. W czasach, kiedy pojęcie „kwarantanna” znane jest każdemu, wyobcowanie bohaterów nabiera bardzo aktualnego znaczenia.
Czytaj dalej Najokrutniejszy z żartów: i tak wszyscy umrzemy. [„She Dies Tomorrow”, 2020]