You don’t read the book, the book reads you. [„Upiorne opowieści po zmroku”, 2019]

     Znaczna część „Upiornych opowieści po zmroku” – nowego horroru wyprodukowanego przez Guillermo del Toro – toczy się w okresie halloweenowym. Z jednej strony żałuję, że film nie nawiedzi kin, gdy na zewnątrz hula dżdżysty, jesienny wiatr, z drugiej zaś rozumiem tę decyzję, bo w sierpniu przed dużym ekranem często zasiadają widzowie młodsi. „Upiorne opowieści…” to adaptacja serii książek, które w latach osiemdziesiątych zapewniły nieprzespane noce niejednemu kilku-, kilkunastolatkowi. W Stanach premiera ekranizacji jest wydarzeniem bez precedensu: powieści Alvina Schwartza stanowią tam dziedzictwo kulturowe i stawiane są na równi z bestsellerami R. L. Stine’a. Film może więc okazać się wielkim sukcesem kasowym. Nie wiem, czy polskim widzom udzieli się ta gorączka – gdybym miał zakładać, powiedziałbym, że nie. „Opowieści” mogą spodobać się dzieciakom jako dobry przykład „gateway horroru” – czyli grozy kontrolowanej, z kategorią „PG-13”. Do nich produkcja jest kierowana przede wszystkim. Starszym odbiorcom zagra zaś w sercu nostalgia za dawną epoką i klasykami spod szyldu Amblina.

ScaryStories4

     Rok 1968, Mill Valley w stanie Pensylwania. Grupa nastolatków, z aspirującą pisarką Stellą (Zoe Colletti) na czele, spędza wspólnie noc halloween. Przyjaciele trafiają do domu Bellowsów, który stoi pusty od dziesięcioleci i uchodzi za nawiedzony. Zapędzeni do piwnicy przez szkolnego prześladowcę, odkrywają księgę pełną opowieści z dreszczykiem – według wierzeń każde słowo spisano ludzką krwią. Stella chowa wolumin do torby i przemyca go do domu. Jeszcze nie wie, że grabież rozzłości martwą właścicielkę książki, która zrobi wszystko, by nie tylko dzieciaki nastraszyć, ale też dać im nauczkę.

     Zakurzona książka sama pisze bohaterom perypetie. Na pożółkłych stronicach pojawiają się historie okropnych wypadków i niesamowitych nawiedzeń – nie da się im zapobiec w żaden sposób. Stella dowiaduje się, który z jej kolegów zginie za chwilę i jak do tego dojdzie, przez co film zaczyna przypominać „familijną” odpowiedź na „Oszukać przeznaczenie”. Objawiają się młodym ich paniczne lęki: urzeczywistnione upiory są manifestacją najgorszych obaw, odpędzanych prawd o sobie samym. Javier Botet, jak zwykle, gra połamanego trupa, który straszy swymi gruchocącymi kośćmi. Ciekawsza jest „Blada Dama” – niby wiedźma o groteskowo masywnym cielsku i rażąco uśmiechniętej gębie, ukazująca się Chuckowi (Austin Zajur). Chłopak śmiertelnie boi się matczynej bliskości, więc straszydło postanawia utulić go do wiecznego snu.

     Nie wszystkie potwory wykazują siłę przebicia. Niejaka „Kobieta z Uciętym Paluchem” to na przykład postać banalna i niczym niezaskakująca – napisana została, by schlebiać najmniej wybrednym gustom. Zmora atakuje bohatera pod łóżkiem, chwyta go za kostki i przeciąga po parkiecie w zaświaty – zostają po chłopaku jedynie wydrapane ślady na podłodze. Film nie składa się wprawdzie z samych tylko klisz fabularnych, ale nie jest też ani przełomowy, ani dostatecznie świeży. Kolejne z jego scen toczą się w dobrze znanych fanom horroru miejscach: na polu kukurydzy, w szpitalu psychiatrycznym, w zrujnowanej posiadłości sprzed wieku, do której nikt nie zapuszcza się po zmroku. Nikt poza naszymi protagonistami. Nie nazwiemy więc „Upiornych opowieści…” horrorem progresywnym – jak np. „Midsommar” – ale pojawiają się tu dodatkowe pytania. Czy „It” Muschiettiego taki był? Czy drugi, trzeci sezon „Stranger Things” nadal pozostaje serialem rewolucyjnym? Nie – są to produkcje odbierane jako nostalgia porn i z racji swego hołdującego charakteru nad wyraz cenione także przez starszych widzów. „Upiorne opowieści…” też kultywują tradycję i opiewają fantastyczne tytuły czy postaci. Akcja filmu toczy się w tym samym stanie, co „Noc żywych trupów”, a fragmenty klasycznego zombie-horroru pokazywane są w kinie samochodowym. W sypialni Stelli z plakatu jadowicie spogląda na nas Vincent Price – aktor charakterystyczny, niekwestionowany król kina grozy.

ScaryStories3

     „Upiorne opowieści po zmroku” podnoszą ciśnienie, kiedy trzeba, choć warto zaznaczyć, że nie są takim scarefestem, jak na przykład ubiegłoroczny „Rytuał”. Niektóre metody straszenia są przewidywalne, inne mniej: najbardziej niepokoi objawienie się starej kobiety – z twarzą schowaną za czarnym welonem – w pokoju, który jeszcze przed chwilą stał pusty. Film przypomina trochę Kino Nowej Przygody, bo bohaterowie próbują poznać nieodkryty przez nikogo sekret i stale pakują się w tarapaty. Szukają ostatniej żyjącej osoby, która mogła znać Sarę Bellows – właścicielkę krwawej księgi. Przeglądają stare materiały prasowe, włamują się do szpitalnego archiwum. Niemal wszędzie mogą ściągnąć na siebie gniew Sary i narazić się na atak zrodzonych w książce potworów. Charakter tychże podyktowały miejskie legendy: strach na wróble powołany zostaje więc do życia, a wielki pryszcz na twarzy okazuje się siedliskiem setek pająków (podobną scenę widzieliśmy m. in. w trzecich „Ulicach strachu”).

     Równie bardzo, jak horrorem paranormalnym pozostają „Upiorne opowieści po zmroku” miksem kina grozy i klasycznego coming-of-age movie. André Øvredal nakręcił film o byciu ofiarą w opresyjnej społeczności i o czasach, w których każda inność jest karana. Autorzy scenariusza celebrują jednak tę inność, dają jej szansę się wybronić. Bohaterowie pierwszoplanowi grani są przez piegowatą dziewczynę (Colletti) i nastoletniego Latynosa (Michael Garza). Najbardziej udręczona jest postać Sary Bellows, która została wyklęta przez własną rodzinę ze względu na chorobę genetyczną. Scenarzyści pozwolili nam wejść w buty Sary, poznać jej osobiste piekło, co okazuje się mądrym posunięciem. W jednej ze scen Stella „staje się” Sarą Bellows, cofa się do przeszłości i jest terroryzowana przez domniemanych rodziców – zostaje wepchnięta do ciemnej piwnicy, dowiaduje się, że „nie zasługuje na światło”. Bohaterowie „Upiornych nocy…” pochodzą z rozbitych domów, mają zdystansowanych rodziców. Ich marzenia są nieśmiałe i połamane przez los. Z pudłowatych telewizorów głośno wybrzmiewają hasła o nadchodzących zmianach, lecz Amerykanie niepewnie spoglądają w przyszłość. Ekranowe wydarzenia przedstawiane są w czasach prezydentury Richarda Nixona, a sam film wykazuje antywojenny charakter. Na ulicach dostrzec można plakaty wyborcze z domalowaną swastyką, a wojna wietnamska niszczy rodziny i odbiera życie tysiącom młodych ludzi, posłanym na pewną śmierć. Pośrednio wyłania się z filmu obraz Nixona, dla którego ważniejszy od życia żołnierzy jest prestiż Ameryki. Powołane na wojnę zostają dwie postaci: Ramón (Garza) i Tommy (Austin Abrams). Są więc „Upiorne opowieści…” horrorem o utracie niewinności i bolesnym wkraczaniu w dorosłość, a dodatkowy nacisk położono w nich na lękach dławiących społeczeństwo, osobistych niepokojach oraz zmaganiach z własną odmiennością. Tematycznie okazują się „Opowieści” cięższe, niż można by zakładać, ale dramatyzm nie zdominował tej produkcji do cna. Przeczyłoby to ramom gatunkowym – film skierowano również do dzieci i młodzieży. Całość rozpoczyna narracja pozakadrowa, a Stella mówi o tym, że „opowieści mają cudowną moc: mogą nas zranić lub uleczyć”. „Upiorne opowieści…” zdecydowanie pozwoliły swoim postaciom zabłysnąć, lecząc je przy tym z własnych słabości, a dla widzów też nie będą żadną krzywdą: mogą nawet okazać się lekcją empatii.

     Recenzja znajduje się także na stronie Filmawka.pl, pod niniejszym odnośnikiem. Zapraszam do śledzenia swojego profilu w tym serwisie.

     Albert Nowicki – dziennikarz, tłumacz i copywriter, absolwent studiów filmoznawczych Instytutu Sztuki PAN. Miłośnik kina, zwłaszcza filmowego horroru. Jego teksty pojawiały się między innymi na łamach serwisów Filmweb, Movies Room oraz Filmawka. Blog His Name is Death prowadzi nieprzerwanie od 2012 roku.

ScaryStories2

6 i pol

Dodaj komentarz