Daddy’s here. [„Bloodline”, 2018]

     Evan Cole (Seann William Scott) pracuje jako licealny psycholog i właśnie został ojcem. Narodziny pierwszego dziecka okazują się potężnym wyzwaniem zarówno dla niego, jak i małżonki, więc pod dachem Cole’ów zamieszkuje Marie (Dale Dickey) – matka Evana, która ma pomóc w opiece nad niemowlęciem. Więź łącząca syna z rodzicielką jest co najmniej osobliwa i szybka zwraca uwagę Lauren (Mariela Garriga). Wizyta niańki wydłuża się, a Evan zaczyna ponownie przeżywać dziecięce traumy, którym myślał, że już umknął. Gdy szkolni podopieczni ujawniają Evanowi, że są sponiewierani przez najbliższych, świeżo upieczony tata chwyta za nóż. W głowie mu się nie mieści, że jakikolwiek rodzic mógłby skrzywdzić własne dziecko.

Bloodline4

     Bohater „Bloodline” – pierwszego filmu aktorskiego Henry’ego Jacobsona – zaczyna zabijać, by jego rodzinie żyło się jak najlepiej. Wierzy, że mordując gwałcicieli i uciekających się do przemocy ojców, oczyszcza świat. Jest jak Dexter Morgan, choć w swych działaniach nie kieruje się skrajnym perfekcjonizmem, co w końcu może doprowadzić go do zguby. Jacobson, znany dokumentalista, postanowił nakręcić film o rodzicielstwie i o tym, jak ciągłe wyrzeczenia, nieprzespane noce, wreszcie rozczarowania dorosłości prowadzą nas prosto w ramiona obłędu. Grany przez Scotta pedagog nawet nie próbuje opierać się chorym instynktom. Z szaleństwem jest mu wręcz do twarzy.

     Nie wiem, czy rola Evana Cole’a okaże się dla Scotta prawdziwym odrodzeniem, ale na pewno zmieni jego wizerunek, może nawet ociepli go w oczach niedowiarków, którzy już dawno spisali niedoszłego Steve’a Stiflera na straty. Od kilku lat słyszymy o aktorze coraz mniej, nawet gdy powraca z dobrymi filmami („Goon” i jego sequel). Seria „American Pie” sprawiła, że większość kinomanów nie traktuje Scotta z należną powagą: grywał w głupich komediach, więc postawiono na nim krzyżyk. Tymczasem występ w „Bloodline” dał aktorowi szansę błysnąć w roli dramatycznej. Jako Cole rozszczepia się Scott na dwie skrajnie różne postaci. Za dnia dba o komfort żony i syna, pomagając jednocześnie dzieciakom ze szkoły; w nocy wymierza „sprawiedliwość” niegodziwcom. Jest facetem na równi dobrotliwym i złowieszczym, ma w sobie coś z Teda Bundy’ego: choć czaruje szczerą empatią i przystojnym uśmiechem, szybko potrafi przeobrazić się w nieobliczalne monstrum. Sąsiedzi na pewno nie uwierzyliby w złe intencje Evana Cole’a. Jedyną ujmą w kreacji Scotta jest często umieszczana przy jego boku Mariela Garriga: między duetem nie zrodziła się żadna chemia, co może być winą samej Garrigi – to po prostu tuzinkowa aktorka. Bardziej elektryzują sceny z udziałem Dickey, odtwórczyni o charakterystycznym wyglądzie i stylu bycia, znanej z nieoczywistych występów. Rola Marie jest chłodna i wyważona, a udręczona twarz aktorki świetnie współgra z ciężkimi doświadczeniami postaci.

Bloodline3

     Jako character study okazuje się „Bloodline” filmem odrobinę zbyt spłyconym. Chore fantazje i krwawe bohaterstwo Evana interesują reżysera w sposób powierzchowny, a fakt, że spluwa protagonista na normy moralne ma się wydawać czymś zupełnie oczywistym. Chwilami ciężko odgadnąć, czy chce Jacobson, byśmy kibicowali Evanowi, usprawiedliwiali jego czyny, a może je potępiali. Nie skupiono się na wielu wątkach psychologicznych: kazirodcze zapędy Marie i jej syna wprowadzono do scenariusza chyba tylko po to, by szokować, bo temat zostaje kompletnie urwany. „Bloodline” jest historią intrygującą, chwilami błyskotliwą, ale pomysły reżysera zdają gubić się w meandrach fabuły. Propsy należą się Jacobsonowi za podejście do tematu ojcostwa, który przegrywa przecież w horrorach z macierzyństwem. Niech Was jednak te słowa nie zwiodą: wzorzec matki ma swoje miejsce w „Bloodline” i stanowi jawne odwołanie do „Psychozy” Hitchcocka. Marie to bowiem dominująca kobieta i najlepsza przyjaciółka swego syna. W jednej ze scen odwiedza nawet kąpiącą się pod prysznicem blondynkę (najgorszą sukę na oddziale położnictwa). Zwieńczeniem tej sekwencji jest ujęcie na odpływ, pochłaniający czerwoną maź.

     Od strony narracyjnej „Bloodline” prezentuje się nieźle. Więcej do zaoferowania ma jako doszlifowany throwback horror, o wyrazistej estetyce, z dużym stężeniem gore’u. Jedno z bardziej eksplicytnych ujęć gości na ekranie około dziesiątej minuty filmu: przeplatają się ze sobą atak nożownika, zbliżenia na przeciętą gardziel oraz szczegółowo przedstawiony poród – dziecięca główka opuszcza rozwartą macicę. Krwawe efekty imponują realizmem, rany cięte widzimy w każdym detalu. Kiedy jedna z postaci zostaje uśmiercona nożem myśliwskim, nie zostaje draśnięte jej gardło: ostrze rozcina całą krtań, prowadząc niemal do dekapitacji. Zabójstwa są soczyste, ociekają gęstą farbą, Scott zawsze nosi na dłoniach skórzane rękawiczki. „Bloodline” to horror kręcony w stylu włoskich gialli, ejtisowego trashu i makabry spod znaku Williama Lustiga. Cięcia zabójcy są bezduszne, a te montażysty – teledyskowe, lecz pomimo narzuconego tempa całą ekranową przemoc udało się przedstawić w sposób godny starej MPAA-owskiej kategorii „X”.

     Wielokrotnie przewijają się przez „Bloodline” kadry, w których bohater przygląda się odbiciom, widocznym na wielkim, rozświetlonym nożu. W trzecim akcie stosuje zaś reżyser efekt split screenu. Nie jest to film równie dobry, jak dawne thrillery Briana De Palmy, ale Jacobson zdaje się rozumieć geniusz swego idola. Wie, za co kochamy „Body Double” czy „Dressed to Kill”, potrafi klasykom hołdować. Jeśli w swej następnej produkcji dopracuje też charakterologię bohaterów, okaże się ona tym bardziej kompletna.

     Albert Nowicki – dziennikarz, tłumacz i copywriter, absolwent studiów filmoznawczych Instytutu Sztuki PAN. Miłośnik kina, zwłaszcza filmowego horroru. Jego teksty pojawiały się między innymi na łamach serwisów Filmweb, Movies Room oraz Filmawka. Blog His Name is Death prowadzi nieprzerwanie od 2012 roku.

Bloodline2

06

Dodaj komentarz