Kino toksyczne. [„Detoks”, 2002]

     Sylvester Stallone znany jest pod wieloma alternatywnymi imionami: Rocky Balboa, John Rambo, zdobywca dziesięciu Złotych Malin. Znamy go jako ikonę kina akcji i włosko-amerykańskiego ogiera („The Party at Kitty and Stud’s”), choć poza blockbusterami i najsłynniejszym „gwiazdorskim” filmem porno w historii ma też na koncie inne dokonania gatunkowe. W 2002 roku wydano jego jedyny horror: „Detoks”. Projekt spędził swoje lata na studyjnej półce i oglądając go z perspektywy lat, łatwo można zrozumieć, dlaczego.

dtx2

     Najłatwiej określić „Detoks” jako denną adaptację „Dziesięciu Murzynków”. Grupa byłych gliniarzy (wśród nich Robert Patrick – jedyny jasny punkt filmu) zostaje zamknięta w piwnicy, która wygląda, jakby została zbudowana na czas wojny nuklearnej. Wszyscy są alkoholikami i próbują odtruć swój organizm w odizolowanej klinice. Pech chce, że jeden z mundurowych okaże się zabójcą – tym samym, który kilka miesięcy temu zamordował ukochaną Sly’a.

     Początek filmu zwiastuje mroczny, detektywistyczny thriller; później przeobraża się „Detoks” w bezmyślne kino spod znaku stalk n’ slash. Stallone myślał zapewne, że nakręci z Jimem Gillespiem (reżyserem „Koszmaru minionego lata”) następne „Siedem” – nie mógł mylić się bardziej. „Detoks” to film nudny, powolny, pełen ogranych schematów. Nieciekawe są jego postaci – wszystkie, bez wyjątku, nie ciekawią też metody uśmiercania, stosowane przez mordercę. Odkrycie, kto zabija i dlaczego, pozostawia wiele do życzenia. Stallone aktorzy od niechcenia, więcej entuzjazmu ma w sobie Patrick, ale jego bohater gra w filmie drugie, może i trzecie skrzypce. Marny storytelling sprawia, że film dłuży się, nie intryguje, nie daje szansy na kibicowanie osaczonym postaciom. Całość sklecono z fantazją godną montażysty nagrań weselnych: bez umiaru stosując efekt zwolnionego tempa, przepalając sceny flashbacków sennymi kolorami. Nie sprawdza się „Detoks” nawet jako filmidło dobrane pod piątkowe chlanie: bo wcale nie jest lekkostrawne i zostaje po nim niesmak. To po prostu bardzo nieudany horror i jedna z gorszych pozycji w filmografii Stallone’a, usłanej przecież niewypałami.

     Albert Nowicki – dziennikarz, tłumacz i copywriter, absolwent studiów filmoznawczych Instytutu Sztuki PAN. Miłośnik kina, zwłaszcza filmowego horroru. Jego teksty pojawiały się między innymi na łamach serwisów Filmweb, Movies Room oraz Filmawka. Blog His Name is Death prowadzi nieprzerwanie od 2012 roku.

dtx3

03

Dodaj komentarz