„In Hell everybody loves popcorn”. [„31”, 2016]

     W scenie inaugurującej „31” – długo oczekiwany horror od zmartwychwstałego studia Saban Films – poznajemy Doom-Heada (Richard Brake), kościstego mężczyznę o nieprzyjemnym spojrzeniu i wymalowanej, bladej twarzy. Snuje on blisko pięciominutowy monolog, który, jak się okazuje, kierowany jest do spętanego pastora. Łamiąca czwartą ścianę narracja przemienia się w wymianę słów oprawcy i jego świętojebliwej ofiary. Doom-Head, nieczuły na błagania klechy o życie, rąbie jego ciało kiepsko zaostrzoną siekierą, zapewne mając dość płaczów i kwileń. Scena dobiega końca, a w kadrze pojawiają się vintage’owe ujęcia kręcone w formacie 8 mm. Opatrzone zostają napisami: „a Rob Zombie film”.

31-5

     Charakteryzacja Brake’a, prowadzenie postaci, fragmenty dialogowe („w piekle wszyscy uwielbiają popcorn!”) i stylistyka w ogóle od pierwszych sekund podpowiadają, że oglądamy film Roba Zombiego – zdaniem wielu, naczelnego wodza kina niskich lotów. Nigdy nie zrozumiem, dlaczego facet będący głównym i wspaniałym karmicielem współczesnej sceny horroru ściąga na siebie tak wiele awersji. Na głowę reżysera co rusz wylewa się wiadro gówna. Krytykuje się go za dosadne, soczyste dialogi lub korzystanie ze współpracy aktorów charakterystycznych i zaufanych, co jest przecież modus operandi powszechnie cenionego Quentina Tarantino. Stali malkontenci wciąż nie zwrócili uwagi na fakt, że nie ma poza Zombiem drugiego filmowca tworzącego throwback horrory udane tak estetycznie, jak i merytorycznie. Nie trafiła się, jak dotąd, w filmografii Amerykanina porażka – nie była nią nawet napędzana tanim seksem animacja o przygodach El Superbeasto. „31”, podobnie jak najlepszy projekt Zombiego – „Dom tysiąca trupów”, pozostaje tytułem niezrozumianym, na siłę znienawidzonym.

31-2

     By dodać recenzji pikanterii, zadeklaruję jeszcze, że uważam „31” za najmniej udaną z nieanimowanych produkcji Roba. Szwankuje tu praca operatora: jest chaotyczna i rozchwiana do tego stopnia, że ubolewa na tym akcja. David Daniel potrafi wykreować sugestywną aurę zagrożenia, czemu dowodzi w scenie epileptycznych przebłysków światła (nota bene nad wyraz bliskiej oślepiającym ujęciom z „Neon Demon”). Zna się też na nakładaniu filtrów na obraz, ma oko do makabry i brzydoty – jakże krwawemu horrorowi potrzebnym. Duża to szkoda, że „31” przypomina chwilami najbardziej rozdygotane pozycje nurtu found footage, a niestabilna kamera nie koncentruje się na efektach gore. Zbliżenia na owe efekty, zgodnie z żądaniem wytwórni, wybiórczo pościnano ponadto w pracowni montażysty. Zombie, jako indywidualista, deklarujący, że kręci filmy dla siebie samego, nie powinien na to polecenie przystanąć.

     O mankamentach „31” wspominam z dwóch powodów. Po pierwsze, wymaga tego ode mnie dziennikarska rzetelność. Po wtóre, garść defektów nie czyni nowego filmu Zombiego kulawym, a raczej świadczy o bardzo wysokim poziomie poprzednich dzieł reżysera. Jeśli nazwiemy „31” – horror udany, w znacznej mierze wolny od błędów – artystyczną potyczką, stawia to twórcę „Bękartów diabła” w pozycji mistrza horroru na miarę XXI wieku. Zombie nakręcił film, który pod koniec roku uplasuje się wysoko w notowaniach najlepszych pozycji gatunkowych. Nakręcił film pełen suspensu, straszący nieposkromionym obłędem pomysłowo rozpisanych antybohaterów, cieszący dostateczną dawką praktycznych efektów specjalnych.

31-4

     Na słowa pochwały zasługuje wiele aspektów „31”, jawiącego się jako dzieło samoświadome i szczere. Sceny z udziałem Malcolma McDowella, ucharakteryzowanego na francuskiego arystokratę à la Ludwik XIV, przypominają co bardziej surrealistyczne ujęcia z niedocenionego „The Lords of Salem”; są dowodem wzrokowej erudycji reżysera. McDowell jako niepisany antagonista oraz Sheri Moon Zombie jako archetypowa final girl o męskim imieniu grają w „31” drugie skrzypce. W kąt zapędzeni zostają przez Richarda Brake’a, który przeraża i hipnotyzuje w roli Doom-Heada, elitarnego płatnego mordercy. Lata pracy dla organizacji zajmującej się terroryzowaniem i mordowaniem ludzi w imię rozrywki wycisnęły na psychice oprawcy trwałe piętno: w jego słowniku pojęcia dobra i zła przeplatają się wzajemnie. Przed każdym kolejnym zleceniem Doom-Head staje przed lustrem i wmawia sobie, że trzyma własne szaleństwo na wodzy. Nader odróżnia go to od innych współpracujących z potworną organizacją siepaczy – zakochanego w Adolfie Hitlerze Sick-Heada (Pancho Moler) czy śmiertelnie ponętnej Sex-Head (Elizabeth Daily). Ilekroć Brake gości na ekranie, „31” nabiera na wartości.

     Bodaj najlepszym i najbardziej emocjonującym momentem „31” okazuje się scena pojedynku na piły mechaniczne. Wola przetrwania Jeffa Daniela Phillipsa zostaje tu posunięta do ostateczności: by nie dać się zabić, chwyta on za broń i staje się takim samym zwierzem, takim samym potworem, jak jego gnębiciele. Walki na piły i inne narzędzia budowlane często świtają w głowach twórców kina grozy. Czasem przy wsparciu najprostszych pomysłów skonstruować można brawurowy film.

31-3

07

Dodaj komentarz