Archiwa tagu: remake/reboot

Witchin’ & bitchin’

            Wbrew imieniu, Lucky McKee – ponad dekadę temu okrzyknięty nową nadzieją filmowego horroru – nie ma szczęśliwej ręki do sprzedaży swoich dzieł. Najlepszy jak dotąd obraz McKee, znakomicie przyjęty przez krytyków „May” (2002), trafił do dziewięciu kin na terenie Stanów Zjednoczonych i nie spłacił półmilionowego budżetu, jaki został weń włożony. Kolejne produkcje reżysera (m. in. „Mroki lasu” i „The Woman”) również nie spotkały się z szeroką formą dystrybucji. Zapomniany dziś McKee zupełnie niezasłużenie podzielił los swoich filmów, spadając z panteonu współczesnego kina grozy, który okupował na fali artystycznego sukcesu „May” oraz odcinka „Mistrzów horroru” pt. „Sick Girl”.

allcheerldie

     Spadek McKee z horrorowego Olimpu nie powinien jednak prowadzić do jego dyskredytacji. Twórca „Mroków lasu” posiada zdolności reżyserskie, o jakich Eli Roth czy James Wan nie śmieliby śnić. Najświeższy twór Kalifornijczyka, „All Cheerleaders Die” – choć zebrał niekorzystne recenzje – dowodzi, że jego autor długo jeszcze zabawi w filmowym światku.

Czytaj dalej Witchin’ & bitchin’

Inny znaczy lepszy

        Kiedy wciąż jeszcze mocno odbija nam się czkawką po rebootach „Piątku, trzynastego”, „Koszmaru z ulicy Wiązów” i „Balu maturalnego”, w nasze oczy powierzona zostaje modyfikacja kolejnego nieśmiertelnego filmu grozy. Tym razem mowa o tytule „The Town That Dreaded Sundown”. Sytuacja prezentuje się jednak zgoła inaczej. Po pierwsze, boom na przeróbki klasycznych horrorów zamarł. Po drugie, pierwowzór w reżyserii Charlesa B. Pierce’a, pomimo swego ceremonialnego statusu, był dziełem mdłym i niewartym głębszej uwagi. Po wtóre, co najciekawsze, „Town That Dreaded Sundown” jest remake’iem i sequelem jednocześnie, a jego twórcy abstynencję Hollywoodu względem retuszu kultowych przebojów wykorzystali na opracowanie solidnego, niesztampowego materiału.

thetownthatdreadedsundown1

     Akcja filmu toczy się w Texarkanie, bliźniaczym mieście na granicy stanów Teksas i Arkansas. Świat przedstawiony jest tu miejscem, w którym „The Town That Dreaded Sundown” istnieje już w charakterze kultowego dreszczowca i okazuje się inspiracją do fali morderstw. Tak przynajmniej podejrzewają teksańscy strażnicy oraz szeryf Arkansas, bardzo leniwie podejmujący śledztwo. Innego zdania jest Jami – niedoszła ofiara grasującego zabójcy. Delikatna nastolatka, prowadząca indywidualne dochodzenie, ma własne teorie na temat tożsamości zbrodniarza i nieśmiało dąży do zdemaskowania podejrzanego. Tymczasem miejscowi mieszkańcy drżą ze strachu. Starsi obawiają się nawet, że zbrodni dokonuje szaleniec, który ponad pół wieku temu zabił pięć osób i przepadł bez śladu. Nigdy nierozwikłana sprawa psychopaty, któremu prasa nadała pseudonim „Phantom Killer”, posłużyła w końcu za kanwę scenariusza Charlesa B. Pierce’a…

Czytaj dalej Inny znaczy lepszy

Uwaga, kolizja!

            Sprawiedliwości stało się zadość. Ed Wood naszych czasów, reżyser Declan O’Brien, nie znalazł gościny na planie zdjęciowym „Drogi bez powrotu 6”. Miejmy nadzieję, że spadając z reżyserskiego stołka, wylądował szczęką na glebie i nieprędko przyjdzie mu uśmiechnąć się na myśl o zerowej pracy i łatwej gotówce. Przejdę jednak do sedna, być może rozczarowując niektórych czytelników. „Wrong Turn 6” – najświeższy, przekombinowany reprezentant kultowej serii splatterów – nie jest filmem na tyle dobrym, na ile być powinien.

6-wrong-turn-last-resort

     Fabuła filmu stanowi kalkę scenariusza ubiegłorocznej „Piły mechanicznej 3D”. Akcja toczy się w Hobb Springs, podupadłym kurorcie uzdrowiskowym skrytym głęboko w lasach Wirginii Zachodniej. Obiekt odwiedza Danny, były makler giełdowy, borykający się z problemami emocjonalnymi. Młody mężczyzna dowiedział się właśnie, że jest spadkobiercą tajemniczego przybytku; placówkę traktuje jak miejsce, w którym mógłby rozpocząć nowe życie. Towarzyszący Danny’emu przyjaciele – wśród nich jego dziewczyna Toni – czas spędzony w uzdrowisku planują wykorzystać na dobrą zabawę. Nikt nie zwraca uwagi na podejrzane zachowanie właścicieli Hobb Springs, podających się za krewnych bohatera. Tymczasem ktoś – ktoś bardzo zdefasonowany – ostrzy na mieszczuchów nóż. I siekierę. O, i jeszcze pręży cięciwę łuku. A nawet… rozwija węża pożarniczego (zgadza się…).

Czytaj dalej Uwaga, kolizja!

Zapowiedź, która poruszyła internet

          W sieci pojawiły się fotosy z debiutanckiego filmu Alfonso Gomeza-Rejona („American Horror Story, „Glee”) – „The Town That Dreaded Sundown”. Ujawniono także główne założenia projektu, o którym dotychczas niewiele było wiadomo. Film popularnego telewizyjnego reżysera stanowi remake klasycznego horroru z lat 70., jednak jego koncept jest zgoła odmienny od wielu uwspółcześnionych wersji sprawdzonych straszaków. Remake określony został jako „meta-horror”, paradokument, przedstawiający rzekomo autentyczną historię zabójstw dokonywanych w Texarkanie. Świat przedstawiony jest tu miejscem, w którym „The Town That Dreaded Sundown” istnieje już w charakterze kultowego dreszczowca i okazuje się inspiracją do fali morderstw. Tylko czy aby na pewno samą inspiracją? Twórcy reklamują swoje dzieło jako zmodernizowane kino grozy z przysadzistym twistem fabularnym. Premiera remake’u odbędzie się 14 października podczas Festiwalu Filmowego w Londynie. Długo wyczekiwany obraz zapowiada przednią zabawę na poziomie intertekstualnym. Trudno wspominać tak pierwowzór filmu, który – pomimo swojego ceremonialnego statusu – prowokował głównie ziew, nie dreszcz.

TownDreadSundown14

„The south will rise again!”

         Pierwsze pełnometrażowe dzieło Tima Sullivana, krwistą czarną komedię „2001 Maniacs”, można polecać i odradzać, chwalić i besztać, kochać i nienawidzić. To jeden z tych filmów, które nie pozwalają przejść obok siebie obojętnie, a zarazem ten typ horroru, na którego temat fani grozy mają wyrobioną, żelazną opinię. Obraz nakręcono jako luźny remake kultowego horroru Herschella Gordona Lewisa „Two Thousand Maniacs!” z lat sześćdziesiątych.

2001m

     Grupa napalonych uczniaków gubi się na prowincji Georgii podczas wyprawy z okazji ferii wiosennych. Trafiają na wiejską społeczność, której przewodzi niepokojąco towarzyski burmistrz Buckman (w tej roli Robert Englund). Młodzi imprezowicze z miejsca zostają zaproszeni do zabawy – okazuje się, że w odizolowanej osadzie wystawiane jest przyjęcie na cześć poległych w wojnie secesyjnej. Wieśniacy traktują studentów jak panów wszechrzeczy, płaszcząc się przed nimi i poniżając. Są w stanie zrobić wszystko, by uśpić czujność gości i móc… pożreć ich w całości.

Czytaj dalej „The south will rise again!”

„Sure is a funky old house, ain’t it?”

            Stare horrory od zawsze przykuwały uwagę hollywoodzkich wyjadaczy, a nowe wersje znanych filmów grozy kręcono już w latach pięćdziesiątych. Jednak to u progu nowego milenium wybuchł boom na remake’i. Protoplastą znanego dziś aż za dobrze zabiegu adaptowania wizji innych twórców był William Malone, który jesienią 1999 roku wydał swój najpopularniejszy film, „Dom na Przeklętym Wzgórzu”.

hohh

     „Dom…” zapożycza elementy fabuły ze słynnego horroru Williama Castle’a o tym samym tytule, choć cała historia ulega zmianom. Oto ekscentryczny miliarder Steven Price (Geoffrey Rush) decyduje się urządzić przyjęcie-niespodziankę dla swojej kapryśnej małżonki (Famke Janssen). Miejscem imprezy zostaje położony przy nadmorskim wzniesieniu budynek, który siedemdziesiąt lat temu służył za mordownię, pozorowaną na szpital psychiatryczny. Bankiet przewiduje grę o grube pieniądze, w której udział weźmie piątka nieznanych sobie śmiałków – wszystko ku uciesze bogaczy. Radość uczestników przyjęcia trwa do momentu, kiedy okazuje się, że były szpital nawiedzany jest przez niegdyś zakatowanych pacjentów.

Czytaj dalej „Sure is a funky old house, ain’t it?”