„Take the boat, Georgie!” [„To”, 2017]

     Październik 1988 roku. Miasteczko Derry w stanie Maine. Bill (Jaeden Lieberher) wręcza swojemu młodszemu bratu statek wykonany z tektury. Panuje burza, a sroga ulewa daje siedmiolatkowi perspektywę wspaniałej zabawy. Chłopiec z radością obserwuje, jak łódka płynie w dół zalanej deszczem ulicy. Papierowy okręt zatrzymuje się przy wlocie burzowca, gdzie malec poznaje Pennywise’a (Bill Skarsgård), samozwańczego tańczącego klauna. Umalowany na biało mężczyzna o wielkich, zwodniczych oczach kryje się w kanałach ściekowych, co wzbudza niepewność chłopca. Ten niepokój jest w pełni uzasadniony. Już po chwili uśmiechnięty klaun odgryza dziecku rękę i wciąga jego wierzgające, okaleczone ciało do rynsztoka… Osiem miesięcy później Bill, zmagający się z poczuciem winy po śmierci brata, staje się uczestnikiem niewytłumaczalnych zdarzeń. Jemu i grupie bliskich mu przyjaciół zaczyna objawiać się Pennywise – zły klaun, który, jak się okazuje, może być odpowiedzialny za częste zniknięcia mieszkających w Derry dzieci. Wizje z udziałem cyrkowego przebierańca są surrealistyczne i oderwane od rzeczywistości, jednak zawsze uderzają w najgorsze lęki nastolatków. Pennywise chce żywić się strachem swoich ofiar – by potem pożreć ich ciała. Bill i jego towarzysze pokonają potwornego klauna tylko wówczas, gdy przeciwstawią się swym wewnętrznym demonom.

It 2017-05

     Niełatwo jest przenieść na duży ekran książkę liczącą ponad tysiąc sto stron. Pochodzący z Argentyny Andrés Muschietti dotychczas znany był jako reżyser jednego tylko filmu („Mama”, 2013). Adaptując powieść Stephena Kinga, „To”, Muschietti porwał się trochę z motyką na słońce. Sugerowały tak niezliczone głosy kinomanów, a ja sam wtórowałem im za każdym razem, gdy serwisy internetowe donosiły o postępujących pracach nad ekranizacją. „Mama” stanowiła przegląd najprostszych horrorowych motywów; była historią wyjącego z żalu ducha, nawiedzającego parę upiornych dzieci. Gdy parę dni temu wreszcie dorwałem się do „Tego”, Muschietti odbudował się w moim oczach – choć tylko po części. W swoim nowym filmie reżyser stawia na czytelność przekazu wizualnego, którym podkręca tylko karuzelę dreszczy i upiorności. Jego Pennywise to ikona grozy w toku tłoczenia: postać ekspresywna, charyzmatyczna i stylowa. Gdyby Muschietti sprzedawał strach równie rezolutnie, jak obmyśla koncepcje estetyczne, „To” uznałbym prawdopodobnie za horror roku.

     Konwencjonalność metod straszenia w „It” sprowokowała we mnie prawdziwą burzę emocji. Muschietti pracował z dobrym scenariuszem i ciekawą, na swój sposób dramatyczną historią. Z tego powodu założenia twórców są dwojakie: „To” sprawia wrażenie filmu popcornowego, którego reżyser chce dać widzom coś więcej niż tylko garść oklepanych jump scare’ów. I choć, faktycznie, projekt okazuje się więcej niż pustym, paranormalnym shockerem (o czym zaraz), na plebejskich schematach polega zbyt ufnie. Widownię udręczyć ma przynajmniej kilka zupełnie nietrafionych zjaw, w tym spalony na węgiel, bezgłowy chłopiec oraz kobieta, która wyszła z obrazu (nota bene, bardzo podobna do Mamy). Aparycji Pennywise’a nie nazwiemy chybioną – w żadnym wypadku. Prawdziwym dramatem okazuje się jednak fakt, że im częściej klaun pojawia się w filmie, tym mniej straszy. W pierwszej scenie jego kusicielskie szepty, kierowane do Georgiego, są w stanie zjeżyć włos na głowie. Później twórcy bazują już na prostych zagrywkach, tłamszących poniekąd scenariuszową grozę. Umiejętnie budowane napięcie ustępuje miejsca pojawieniu się klauna, które za każdym razem akcentuje ogłuszający efekt dźwiękowy. Pennywise zbyt rzadko niepokoi własną prezencją, bo „niepokój” w słowniku Muschiettiego zastąpiony jest „popłochem” i „jazgotem”. Głośny huk, brak stoicyzmu oraz nieznośna chwilami pompatyczność sprawiły, że zalety filmu – a tych bynajmniej nie brakuje – potrafią chwilami przyblednąć.

It 2017-03

     Muschietti mógłby docenić uroki ciszy i introwersji, a samemu filmowi przydałoby się – wybaczcie, fani Richiego – mniej śmiechów. Skoro jednak wylałem już swoje gorzkie żale, mogę przejść do pochwał. „Tym” rozczarowany jestem tylko częściowo, pozytywne aspekty filmu przeważają bowiem nad jego słabościami. Z Pennywise’a uczyniono może marionetkę producenckich zagrywek, ale na pewno nie jest on pupilem marnych kinomanów. Nie pozwala na to Bill Skarsgård, który okazał się castingowym strzałem w dziesiątkę. To on nadał klaunowi nieludzki uśmieszek, który przeraziłby samego Jokera; to jego podniecony, wiecznie rozedrgany głos świdruje nam w uszach jak echo najgorszego koszmaru. Nic nie jest w usposobieniu Pennywise’a normalne. Skarsgård wydaje z siebie jęki i demoniczne odgłosy, ślini się, gdy otwiera usta, jest jak bezbożne dziecko Johna W. Gacy’ego i Freddy’ego Kruegera. Skarsgård budzi odrazę i – choć Pennywise na ogół nie jest w stanie wykrzesać autentycznego uczucia strachu – zasiewa w nas ziarno jakiejś pierzchliwej niepewności. W scenie garażowej twarz Skarsgårda nawiedza projektor, a jego wulgarny uśmiech i obłąkane spojrzenie – ku zaskoczeniu bohaterów pojawiające się na płóciennej płachcie – całkiem dosłownie wychodzą do nas z ekranu. W najbardziej elektryzującym momencie filmu Pennywise pogrywa sobie ze sparaliżowanym Eddiem (Jack Dylan Grazer): grozi mu wielkimi zębiskami, udaje, że zjada jego rękę. Eddie jest osaczony i nie może uciec klaunowi, a opresyjna, chora gra Skarsgårda sprawia, że widz zaczyna obawiać się nie tylko o bohatera, ale i grającego go aktora. Pennywise niemal zawsze zjawia się w kadrze z jump scare’owym przytupem. Traci na tym siła wyrazu postaci, choć przebojowość Skarsgårda pozostaje niewzruszona. Jedno jest pewne: takiego klauna, jak tegoroczne To jeszcze nie widzieliśmy.

     Wystrojony w renesansowe fatałachy klaun nad wyraz ceni sobie zabawę (z) dziećmi, które są dla niego zwierzyną łowną. Można uznać „To” za Kino Mrocznej Przygody. Pennywise jest w stanie przeobrazić się w najgorsze obawy każdego z bohaterów. Staje się demonami, jakie siedzą w głowach nastolatków. Rudowłosą Beverly (Sophia Lillis), która zmaga się z boleściami pierwszej miesiączki, nawiedza Pennywise wizjami krwawych fontann. Eddie cierpi na zaburzenia hipochondryczne. Tańczący klaun nasyła na niego trędowatą poczwarę – oczywiście w pełni wyimaginowaną. Rozpadające się straszydło przyprawia o ciarki na plecach, chociaż straszniejsze wydaje się położenie niektórych postaci. Dla Beverly miesiączka nie jest doświadczeniem tak bolesnym, jak gwałt, którego dziewczyna stale doświadcza w ramionach „kochającego” taty. Eddie jest zaburzony emocjonalnie, a jego hipochondria wynika z chorobliwej nadopiekuńczości matki. „To” nie jest klasycznym coming-of-age movie. Tak, to film o utracie niewinności, dziecięcych fantazjach, urokach i cieniach dorastania, ale też historia brutalnej walki z przeciwnościami losu oraz niebezpieczeństw, jakie wiążą się z palącym strachem przed przyszłością. Pennywise jest metaforą zawirowań w życiu bohaterów. Jest też równie nieposkromiony jak ich lęk. Bill, Beverly i spółka dopiero ramię w ramię mierząc się z klaunem są w stanie zdusić w sobie strach.

It 2017-04

     Muschietti poświęcił dużo czasu na „rozgryzienie” kingowskich postaci. Obserwowanie, jak bohaterowie rozwijają się i działając razem zyskują siłę, jest co najmniej zajmujące. Każda z postaci ma inny odcień, przez co grupa jest zharmonizowana i niebanalna. Co ciekawe, „To” zyskuje najwięcej właśnie wtedy, gdy skupia się na popędzanych hormonami relacjach swoich małoletnich bohaterów; kiedy otyły chłopak zostaje zauważony przez piękną dziewczynę, ale ona marzy o randce z jego kolegą. W kinie usłyszałem, jak jeden z widzów skarżył się swojej towarzyszce, że „chciał obejrzeć horror, a przyszedł na barachło”. Film Muschiettiego jest horrorem (i to krwawym: w jednej ze scen Pennywise macha do Billa odciętą, dziecięcą ręką) ale, przewrotnie, ma w sobie ducha ciepłego kina familijnego. Aktorzy obsadzeni w rolach nastoletnich protagonistów podnoszą walor filmu bardzo wysoko. Uwagę koncentrują na sobie zwłaszcza Sophia Lillis, jej burza słonecznych włosów oraz wspaniałe zdolności interpretacyjne. Lillis jest w centrum akcji nawet, kiedy nie gości na ekranie. W świecie kina z miejsca stała się prawdziwą „it girl” (żart niezamierzony).

     Nie machnę ręką na trzonową wadę filmu – fakt, że Pennywise wywołuje dyskomfort, ale prawie w ogóle nie straszy – i z tego powodu nie okrzyknę projektu Muschiettiego arcydziełem. Twórcom udało się nakręcić adaptację w znacznej mierze zadowalającą – ich pracę pochwalił przecież sam Stephen King, z reguły dość wybredny co do poczynań zakochanych w nim filmowców. Czego tu nie lubić: scenariusz gardzi irytującymi meta cytatami, Muschietti nie boi się ubrudzić dzieciaków sztuczną krwią, a całości nadano spielbergowski ton. Reżyser ma oko do upiornych detali, przez co jego film ogląda się dobrze przez okrągłe dwie godziny. W jednej scenie Pennywise objawia się Eddiemu na tle zrujnowanego, zapomnianego domu. Jego twarz powoli wyłania się zza dziesiątek czerwonych balonów. Dookoła kwitną idylliczne słoneczniki, mające być jedynymi świadkami nadchodzących okropieństw. Czarne chmury nie towarzyszą bohaterom nad głowami, ale napięcie i aurę zagrożenia, towarzyszące sekwencji, i tak można by kroić nożem. To świetny moment niezłego, całkiem dobrego filmu, a także jedna z nielicznych chwil, kiedy atak Pennywise’a, zamiast rozczarować oczywistością, urzekł mnie inwazyjnym wręcz stoicyzmem.

     Albert Nowicki – dziennikarz, tłumacz i copywriter, miłośnik kina, zwłaszcza filmowego horroru. Jego teksty pojawiały się między innymi na łamach serwisów Filmweb oraz Movies Room. Blog His Name Is Death prowadzi nieprzerwanie od 2012 roku.

It 2017-02

6 i pol

Dodaj komentarz