Filmowe podsumowanie 2014 roku: Rozgrzewka

              Dziesiątki kontynuacji sprawdzonych wątków, nie mniej spin-offów czy fantazyjnych rebootów. Szereg wysokobudżetowych produkcji hollywoodzkich wytwórni. Wreszcie dziesiątki, jeśli nie setki filmów z podgatunku „found footage”, zalewających nas z precyzyjną regularnością. Jeszcze nie tak dawno temu sądziłem, że po 2013 nieprędko doczekamy równie obwito zastawionych horrorem dwunastu miesięcy. Byłem w błędzie. Według wyliczeń, miałem przyjemność lub nieprzyjemność obcowania z około siedemdziesięcioma gatunkowymi pozycjami tylko z tego roku – nie uwzględniając zresztą filmów telewizyjnych i seriali grozy. Rok 2014 pod względem horroru często okazywał się zaskakujący. Sequele potrafiły powalić swoich starszych krewnych na łopatki, tytuły, z którymi wiązano spore oczekiwania zawodziły, a te, którymi gardzono – zachwycały. Grono zdolnych reżyserów dowiodło, że horror to najbardziej niedoceniona gałąź współczesnej kinematografii, opinie pseudoznawców, sugerujące niski poziom takich dzieł jak „The Lords of Salem” czy „V/H/S/2”, poddając w wątpliwość.

     By dowieść swojej tezie, opracowałem zestawienie aż dwudziestu pięciu najlepszych filmów grozy mijającego roku. Nim jednak ją przedstawię, wspomnę o serialach, jakimi w tym samym czasie raczyła nas telewizja, a także wymienię kilka szczerze okropnych tegorocznych horrorów – nie mogło ich przecież zabraknąć. Całość rozpocznie swego rodzaju rozgrzewka, za pośrednictwem której odnotuję mniej wyraziste filmy – pozycje przeciętne lub oscylujące na pograniczu tej oceny.

     Na marginesie dodam, że spora ilość omawianych tytułów to filmy, które wyprodukowano w poprzednim lub jeszcze wcześniejszym roku, a które dopiero w 2014 postanowiono dystrybuować – szerokim lub limitowanym nakładem.

2014log

„Zombeavers”

     „Zombeavers” to film, który zbyt długo kazał nam na siebie czekać. Gwoli przypomnienia: komediowy horror Jordana Rubina stał się natychmiastowym przebojem sieci, gdy w lutym opublikowany został jego inicjalny zwiastun. Bardzo entuzjastyczne komentarze internautów („best trailer eva!”, „fun as f*ck”) były zrozumiałe. W niespełna dwuminutową zapowiedź projektu wpojono tak wiele dowcipnego materiału, że „Zombeavers” jawił się jako epicki wręcz pastisz kina grozy klasy „B”. Zainteresowanym zrobiono jednak z mózgu wodę. Żartobliwe momenty zwiastuna to właściwie jedyne zabawne sceny w filmie. Obraz Rubina sprawdza się w sumie jako szydera z „animal attacków” i monster movies doby lat 80., nie jest jednak kpiną szczególnie karykaturalną, nie zaspokaja pragnień rozbudzonych przez kapitalny trailer. Wielka promocja średniego filmu rozczarowała zapewne niejednego.

zombeavers!

„Rogi”

     Miniona dekada nie przyniosła Alexandre’owi Aji szczególnych sukcesów, przez co pierwszy szeroko dystrybuowany film reżysera, „Blady strach”, wciąż pozostaje jego największym osiągnięciem. Pomiędzy potrzaskanymi „Lustrami” a obrazem omawianym Aja wydał wprawdzie ujmującą w swym szyderstwie „Piranię 3D”; ze względu na komizm produkcji ciężko ją jednak przyrównać do innych tytułów z filmografii francuskiego twórcy. Sygnowane nazwiskiem Daniela Radcliffe’a „Rogi” sugerują, że okrzyknięty niegdyś „przyszłością horroru” reżyser do tytułu mistrza grozy nigdy już nie dojrzeje. Są powody, by adorować styl Aji. Artysta z senną wręcz błogością epatuje obrazami brutalnej przemocy, co celnie łączy się z nierealną, przypominającą koszmar atmosferą jego filmów – mowa tu zwłaszcza o adaptacji powieści Joe’go Hilla. Większość dzieł reżysera kondycją plasuje się jednak gdzieś między poziomem dobrym a tylko niezłym, nie dorastając do własnych ambicji. Na niekorzyść „Rogów” wpływają przede wszystkim wymuszane i przewidywalne twisty w fabule oraz tani szpan sceny finalnej.

horns-2014-horror

„Zbaw nas ode złego”

     Bezuczuciowi aktorzy, oklepana historia, marne dialogi. Parę nieodparcie przeraźliwych scen, przypadających na multum momentów absolutnie niestrasznych. Scena egzorcyzmów, która przejawia przebłyski oryginalności, lecz ostatecznie okazuje się tylko diabelskim kuszeniem… Wydawałoby się, że „Zbaw nas ode złego” to tytuł bardzo adekwatny do filmu. Jednak nawet przez mroczne zakamarki piekła przewijają się mgnienia światła. Pomimo swych wad, film Scotta Derricksona („Sinister”) pozostaje absorbujący i wciąga, a jego projekcja bynajmniej się nie dłuży. „Deliver Us from Evil” nie jest słabym horrorem, choć wypada dość blado na tle takich pozycji jak „Kronika opętania” lub „Ostatni egzorcyzm” i – co przykre – dowodzi spadkowi formy reżysera.

delusfrome

„Paranormal Activity: Naznaczeni”

     Czy „Naznaczeni” to tęgo wykonane kino grozy? Nie. Spin-off Christophera Landona można jednak nazwać horrorem stokroć lepszym niż czwarta odsłona serii „Paranormal Activity”, a także podmuchem świeżości, którego wymęczona franczyza bardzo potrzebowała.

paracmarkedones

„House of Last Things”

     Zakończenie „House of Last Things” syci głód grozy i zaspokaja pragnienie filmowego uniesienia. Na drodze do mety widz napotyka jednak sporo problemów, które odbierają mu uprzednio radość oglądania, czyniąc z seansu nieznośny maraton. Michael Barlett jest za ten przykry stan rzeczy odpowiedzialny tylko połowicznie. Symbolika, którą operuje reżyser, wzbudza ambiwalentne uczucia – niby zachęca do zabawy gatunkiem horroru, choć prezentuje się zbyt sztampowo. Winą za mierność pomysłowego projektu o grzechu i zgubie należy obarczyć aktorów, którzy w swym kunszcie nie dorastają do pięt członkom teatru amatorów. To oni sprawili, że film, który miał zadatki, by okazać się mrocznym, depresyjnym dreszczowcem, częściej formował się w twór irytująco komiczny. „House of Last Things”, koniec końców, jest dziełem aż zanadto niejednoznacznym. Choć przegrany, obraz umiejętnie włada kilkoma stosownymi kadrami, a nawet imponującą pracą operatorską.

houseoflastthings

„V/H/S: Viral”

     „V/H/S: Viral” – sequel górnolotnych założeń i przeciętnych efektów – obiera kierunek inny niż jego poprzednicy, próbuje być od nich mądrzejszy. Niestety, nie jest, o czym świadczy już tytuł filmu – żaden z bohaterów fabuły nie obcuje z nagraniami VHS.

vhsviral2014

„Extraterrestrial”

     Przeciętny film ze świetnym finałem. Na wodzy blisko osiemdziesięciu minut podrzędnego materiału reżyserzy The Viscious Brothers trzymają kwadrans smakołyków. Czy „Extraterrestrial” zasługuje więc na poświęcenie mu czasu? You do the math.

extraterrestrial2014

„[REC] 4: Apokalipsa”

     Na przekór swemu hucznemu tytułowi, „Apokalipsa” okazała się najmniej wybuchową odsłoną hiszpańskiej serii horrorów. Niektórych to ucieszyło – obraz Jaume’a Balagueró porzucił przecież absurdalny humor znienawidzonego segmentu poprzedniego, „Genezy”, wracając do klaustrofobicznych korzeni sagi. Inni widzowie dość słusznie zauważyli, że „[REC]” stracił swój urok. Film został pozbawiony formatu znalezionych taśm, będąc kręconym w standardowym stylu. Znacznie pozbawiło go to gibkości oraz realizmu pierwowzoru, choć twórcom dało możliwość do wykazania swoich możliwości w tradycyjnym filmotwórstwie. Szansę wykorzystano, przynosząc względnie zadowalające efekty. „[REC] 4”, tym razem sfilmowany przez profesjonalnego operatora, eksploruje każdy najmroczniejszy kąt, dość rzadko znajdując się tam, gdzie akcja. W skrócie: korytarze frachtowca, na którym toczy się intryga, są długie i upiorne, lecz nie zawsze prowadzą do upragnionego przez widownię celu.

rec-4-apocalipsis

„Camp Dread”

     Pierwszy film w karierze Harrisona Smitha można uznać za względnie udany. Nawet jeśli dzieło pozbawione jest rzeźniczego uroku trylogii „Hatchet” Adama Greena, dysponuje innymi walorami: komicznymi one-linerami, obecnością bogini horroru Danielle Harris w obsadzie, satyryczną na wielu poziomach wymową, ambiwalentnym wątkiem LGBT, który zadowoli gejowską publikę.

camp dread

„Diabelska plansza Ouija”

     „Diabelska plansza Ouija” to efekt pracy aż pięciu wytwórni filmowych, w tym debiutującego w branży studia Hasbro. Nowicjuszem jest także reżyser i scenarzysta filmu, Stiles White, dotąd znany jako autor skryptów do „Boogeymana” czy „Kroniki opętania”. To kontrowersyjne połączenie sprowokowało w kinomanach prawdziwy wylew pogardy. White’owi wytykano, że pcha się w zawód, o którym nie ma bladego pojęcia, a przedstawicielom firmy Hasbro postawiono zarzuty pazerności i komercjalizmu. Sam film określono jako niepotrzebny. W przyganach jest sporo prawdy. „Ouija” zaplanowana została jako pełnometrażowa promocja tytułowego produktu wcale nie przymierającej głodem spółki; w dodatku produktu, który – wedle fabuły filmu – zabije twoją koleżankę i sprowadzi na ciebie potępione dusze. Sam obraz przedstawia się przeciętnie, jest truistyczny, ale zajmujący.

ouija

„Wzgardzona”

     Celuloidowa zabawka, serwująca nawiązania do klasyki horroru, lecz wymagająca też ich rozszyfrowania.

scornedmccord

„Gallows Hill”

     Twór wysoce generyczny, choć dość frapujący – w głównej mierze. Uwaga! Złe aktorstwo!

gallowshill-damned

„Dark House”

     Do cholery, daj nam „Smakosza 3”, Salva!

vsalva-darkhouse

„Jersey Shore Massacre”

     Postawmy sprawę jasno: „Jersey Shore Massacre” stanowi prostą, by nie napisać: prostacką, formę rozrywki filmowej. Jest dokładnie taki, jak jego bohaterowie – nieokrzesany i bezpretensjonalny. Czy to zarzut, czy może zaleta? Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, a w tym przypadku – od pokładów zdrowego dystansu i wymagań tyczących się projekcji. Na filmie można się bawić – powiedziałbym nawet, że nie najgorszej – jeśli przymknie się oko na jego wady.

jerseyshmass

„Lost Time”

     Film dzieli się na trzy skrajnie różne rozdziały. W pierwszym, całkiem dobrze otwierającym obiecujący – zdawałoby się – projekt, reżyser sumiennie buduje napięcie i zdobywa sympatię widza. Pomagają mu w tym nietuzinkowi, choć melodramatycznie odegrani bohaterowie. Następuje akt drugi. Scenariusz ogarnia chaos, akcja rozbiega się na wszystkie jego strony, a przyglądających się dziwowisku trafia szlag. Zakończenie „Lost Time” urasta już do rangi jednego z najsłabszych epilogów, jakie ukazano na ekranach w ciągu kilku ostatnich miesięcy. Fantastycznonaukowy horror Christiana Sesmy bywa frajdą dla oczu, lecz jest zbyt nerdowski, a czasem zupełnie pozbawiony ładu i składu. Czy obraz o chwilach utraconych to – nomen omen – strata czasu? Obawiam się, że tak, pomimo nieodpartych walorów pierwszych minut filmu.

lost-time

„Housebound”

     Niezrównoważony. Właśnie taki jest „Housebound”, pierwszy film w karierze debiutującego Gerarda Johnstone’a. Karierze, która – według wszelkiego prawdopodobieństwa – potoczy się bardzo owocnie. Swoją pierwocinę Johnstone poprowadził z dynamizmem godnym Sama Raimiego lub wczesnego Petera Jacksona, wykazując się dużą pewnością możliwości twórczych. „Housebound”, film bigatunkowy, jest udaną komedią i nieco słabszym horrorem. Praktycznie każda scena z udziałem pełnej polotu Rimy Te Wiaty prowokuje na twarzy uśmiech, a aktorka jest tylko jednym z kilku humorystycznych biegunów scenariusza. Debiut Johnstone’a to więc czarna komedia wysokiej próby i jeszcze wyższej reżyserii. Szkoda jedynie, że w tak obiecującym projekcie, jasno podkreślającym przynależność nie do jednego, a do dwóch gatunków, zupełnie zabrakło miejsca na trwogę, niepewność i grozę. Jakkolwiek by na niego nie patrzeć, „Housebound” jest filmem, który rozpoczyna się nieciekawie, następnie obraca się w festiwal nonsensu, by wreszcie pokazać pazur w zajebistym wręcz finale, gromko zamykającym ekscentryczny seans. Tak, „Housebound” to twór iście niezrównoważony.

_housebound

„Diabelskie nasienie”

     Film Matta Bettinelliego-Olpina i Tylera Gilletta („V/H/S”), choć na nikim nie wywarł silnego wrażenia, nie był też skończoną porażką, za jaką uchodzi. Dał się poznać jako horror irytująco wręcz przeciętny, niemal flegmatyczny.

devilsdue14

     Inne warte odnotowania tytuły: „13 grzechów”, „Annabelle”, „Cabin Fever: Patient Zero”, „Exists”, „All Cheerleaders Die”, „Open Grave”, „Uśpieni”, „Knights of Badassdom”, „Mischief Night” Richarda Schenkmana, „Lizzie Borden Took an Ax”.

2014mediocrecombo

5 myśli w temacie “Filmowe podsumowanie 2014 roku: Rozgrzewka”

Dodaj komentarz